Cierpienie miarą postępu
Dwa oblicza wojny
Jakiś czas temu postanowiłem zapisać się do newslettera AAAS (American Association for the Advancement of Science), chcąc być na bieżąco z postępem techniki i nowymi odkryciami w świecie nauki. Pomyślałem, że da mi to także świetną bazę pod tworzenie futurystycznych wizji świata, które będę mógł wykorzystać we własnej twórczości.
Z długą listą książek i artykułów do przeczytania zazwyczaj unikam newsletterów, lecz w tym przypadku potencjalne korzyści przewyższały dyskomfort otrzymywania codziennych powiadomień.
Dotychczas zestawienie publikacji, które promowano w newsletterze dotyczyło nowinek z biotechnologii, genetyki, archeologii, astronomii, neurobiologii i wielu innych dziedzin. Jednak ostatni mail zatytułowany "The science of conflict" był niesłychanie jednorodny. Początkowo umknęło mojej uwadze, że tego dnia w USA obchodzony był Memorial Day (Dzień Pamięci), upamiętniający poległy na służbie personel Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych.
W newsletterze znalazłem jedynie trzy artykuły: "How wartime trauma has shaped medicine", "Wars of the ages" i "The complicated culture of conflict", z którymi od razu się zapoznałem. Może gdybym nie był w trakcie lektury "Chiny. Portret cywilizacji" Michaela Wooda nie uznałbym tego konkretnego newslettera za intrygujący. Książka Wooda ukazała mi jak wiele cierpienia, wojen, klęsk żywiołowych i zmian przeszły Chiny w ostatnich kilku tysiącleciach i jak żywa jest o nich pamięć wśród Chińczyków. Oprócz cykliczności konfliktów i ich barbarzyńskiego okrucieństwa książka ukazuje niesamowity rozkwit nauki, kultury, sztuki oraz dobrobyt następujący po wojnach. W momentach, gdy rozwój nie szedł w parze ze zmianą rządów, zazwyczaj w krótkim czasie następował kolejny przewrót, kolejne ludobójstwa, doprowadzając ostatecznie do dłuższego okresu spokoju i dostatku.
Niby to wszystko takie oczywiste. Niby co nas nie zabije to nas wzmocni. A jednak, czy potrzeba jest wojny, by zaszły zmiany na lepsze?
Czytając artykuły z Science dowiedziałem się, że gdyby nie konflikty zbrojne i często śmiertelne w skutkach urazy, jakich doznają żołnierze na polu walki, nie posiadalibyśmy dzisiaj niezbędnej wiedzy i rozwiązań, by pomóc niektórym ofiarom wypadków. A tych nie brakuje. Szacuje się, że z powodu doznanych urazów rocznie na świecie umiera ponad 5 milionów ludzi1.
W ratownictwie medycznym stosowany jest termin "złota godzina" i w przeciwieństwie do fotografii nie oznacza on czasu, w którym Słońce emituje światło o charakterystycznym złotym odcieniu. Tutaj "jest to czas, w którym pacjent w stanie zagrożenia życia powinien otrzymać specjalistyczną pomoc"2. Czas, który zaważy na tym, czy pacjent przeżyje. Na wojnie działa ta sama zasada, lecz zakres obrażeń najczęściej znacznie odbiega od tych, z jakimi lekarze mają na co dzień do czynienia. To właśnie sprawia, że wojna to niepowtarzalna okazja do przetestowania limitów ludzkiej wytrzymałości, ograniczeń medycyny i pomysłowości lekarzy. To jedyne w swoim rodzaju laboratorium, w którym oprócz całej machiny wojennej pracują naukowcy, zbierając dane i testując nowe metody ratowania (zapewne także i zabijania) ludzi, które w przyszłości mają szansę trafić do codziennego użytku (sic!).
Istnieje teoria, że wojna przyczynia się do kształtowania bardziej złożonych społeczeństw, biurokratyzacji rządów i tworzenia skomplikowanego aparatu władzy, by zarządzać wzrastającą różnorodnością zasobów i liczebnością populacji3.
Co zaskakujące, a zarazem sprzeczne z intuicją, osoby, które przeżyły okrucieństwa wojny często są bardziej ufne i skore do współpracy niż te niedotknięte konfliktem4.
W cierpieniu jest piękno, wystarczy spojrzeć na prace wybitnych artystów, którzy zdołali uchwycić jego cząstkę na kliszy, płótnie lub niezapisanej kartce papieru. Cierpienie było inspiracją wielu wybitnych dzieł. Stąd też i w wojnie możemy doszukać się pozytywów. Jednak w tym przypadku przypomina mi to poszukiwanie uzasadnienia błędnej decyzji, mówienia B, bo powiedziało się A. Tak jak podbój kosmosu, podbój terytorialny przyczynia się do postępu w wielu dziedzinach życia, jednak jest on obarczony ogromnym, niewymiernym kosztem.
Czas wojny i czas pokoju są nierozłączne, jak dobro i zło. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Nie jest to gra, w którą można wygrać. Nie ma wojny, która położy kres wojnom. Naszym celem jest lub powinno być, zminimalizowanie częstotliwości występowania zła i jego skutków, jakkolwiek je rozumiemy, zamiast jego usprawiedliwianie.
Czy to w historii Chin Wooda, czy tej dziejącej się na naszych oczach, największy czas rozkwitu i rozwoju przypada na okres powojenny, okres pokoju. Nawet nasz wewnętrzny niepokój, sprzeczne pragnienia, niejasne motywy, niezrozumiałe myśli i reakcje nabierają sensu i pozwalają na rozwój w momencie, gdy je zrozumiemy i zaakceptujemy. Trudno zbudować coś z chaosu. Dlatego przypisywanie pozytywnych cech wojnie jest jak pytanie, czy pierwsza była kura, czy jajko. Możemy się jedynie domyślać "co by było, gdyby…", lecz nigdy się nie dowiemy dopóki dana rzeczywistość się nie zmaterializuje. Dychotomia pojawia się, gdy nie widzimy całości, nie dostrzegamy, że wszystko stanowi jedność. Intelektualizujemy i werbalizujemy coś, czego nie da się opisać słowami. A jednak dzisiejszy świat stawia bardziej na słowa niż uczucia, na logikę niż "przypadek", na wojnę prowadzącą do pokoju, niż pokój prowadzący do miejsca, w którym nigdy nie byliśmy. Obawiam się, że dopóki fundamentalnie nie zmienimy sposobu postrzegania rzeczywistości, nigdy do tego miejsca nie dotrzemy.
https://www.science.org/doi/10.1126/science.331.6022.1261?et_rid=1015928647&et_cid=5224792
https://ratownikkpp.pl/artykuly/zlota-godzina-w-ratownictwie
31.05.2024