Żyjesz tyle co człowiek, czy ryjówka?


Ryjówka aksamitna (po angielsku zwana common, czyli pospolita) żyje niecałe dwa lata. Wal grenlandzki, inaczej wieloryb grenlandzki, żyje ponad 200 lat. Człowiek, wiadomo, to zależy (ale o tym później). Najdłużej żyjąca osoba na świecie, o której wiemy, zmarła w wieku 122 lat, choć według niedawno opublikowanych badań ludzie nie powinni dożyć swoich 99 urodzin. Okazuje się, że zmiany epigenetyczne, czyli takie, które wpływają na sposób działania genów bez modyfikacji sekwencji DNA, mogą określać maksymalną długość życia osobników danego gatunku1. Co ciekawe, w przypadku ludzi masa ciała i dieta mają niewielki wpływ na te szacunki. Czy dlatego Warren Buffet, który 30 sierpnia będzie obchodził swoje 94 urodziny, ma się świetnie pomimo diety złożonej z fast foodów, czipsów i lodów popijanych prawie dwoma litrami Coca-Coli dziennie?2. Jego bliski przyjaciel Charlie Munger zmarł w wieku 99 lat, choć raczył się podobną do Buffeta dietą. Zupełnie, jakby nasza maksymalna długość życia była z góry przesądzona, nieważne co robimy. Ciekawe, co powiedzieliby na to mieszkańcy niebieskich stref3.

Osobiście nie szedłbym tak daleko, by twierdzić, że to jak się odżywiamy nie wpływa na nasze życie, choćby przez zwiększone ryzyko chorób wieńcowych przy nadwadze i otyłości. Niemniej jednak na pewno nie ja jeden widziałem osoby, które pomimo traktowania swojego ciała jak śmietnik (dieta, alkohol, papierosy, etc.) żyją, i to we względnie dobrym zdrowiu, dłużej niż sugerują statystyki.

Wspomniane na wstępie badanie wykazało, że samice 17 gatunków, w tym ludzi, wykazują predyspozycje do dłuższego życia od samców. Tym bardziej brawo dla Warrena. Może faktycznie większość lub wszystkie ze swoich 93 lat przeżył i jest to jeden z powodów jego świetnego zdrowia i długowieczności. By wyjaśnić co mam na myśli, przytoczę cytat, który usłyszałem lata temu, choć nie wiem, kto jest jego autorem: "Niektórzy ludzie żyją 90 lat, a inni jeden rok 90 razy".

Gdybyśmy spojrzeli na nasz harmonogram dnia i porównali go z planami i zadaniami na dzień kolejny, jak znaczące byłyby między nimi różnice? Co jeśli porównamy tygodniowe harmonogramy? Średnio tyle samo godzin pracy, podobna ilość relaksu, telewizji, telefonu, internetu, wyjść na miasto, spotkań ze znajomymi, rodziną, etc. Jeśli mamy dzieci sprawa znacząco się upraszcza. Nasze dni zaczynają być do siebie bardzo podobne, a działania przewidywalne. Doby sumują się w tygodnie, które składają się na miesiące, a te na lata. Oczywiście istnieją w naszych planach drobne różnice. Na przykład urlop w innym miesiącu, może i miejscu niż rok wcześniej. Czasem jedno hobby zajmie miejsce poprzedniego. Może pojawi się nowa praca, nowe mieszkanie, samochód, etc. Ale to tylko krótkie epizody w życiu, które z perspektywy dekady, dwóch, czy pięciu zaczyna wyglądać jak efekt pracy wyszkolonego automatyka.

Bardzo często podobnie ma się sprawa z doświadczeniem zawodowym. Trzydzieści lat może sprowadzać się do pierwszego roku czy dwóch nauki i doskonalenia, po czym następuje powtarzanie wyuczonych schematów, odrobinę dostrajając je do sytuacji. Niektóre zawody teoretycznie nie mogą sobie na to pozwolić, jednak podstawy rzadko ulegają zmianie. Nawet lekarz potrafi przez dziesięciolecia odprawiać ten sam rytuał przy każdym pacjencie, którego nauczył się w pierwszych latach praktyki.

Pan Buffet także ma swoje schematy, choćby z jedzeniem czy inwestowaniem. Tak jak w pierwszym przypadku jego logika do mnie nie przemawia i uważam ją za pokrętną, tak w drugim nie znam nikogo, kto odmówiłby wysłuchania od niego porady. Można odnieść wrażenie, że Warren żyje jednym rokiem już od 93 lat. Jeśli tak, to albo epigenetyczne zmiany mu służą, albo jest po prostu szczęśliwym (bezstresowym?) człowiekiem.

Mówi się, że siedzenie to nowe palenie. W takim razie jak nazwać stres? Dla mnie jest on jak nałogi, rak i choroby układu krążenia razem wzięte. Mimo oczywistej szkodliwości tego cichego zabójcy, który działa długofalowo, jak rosyjski szpieg, niełatwo jest się go pozbyć. Siedzi w nas, jak epigenetyczne zmiany. Hasła typu “carpe diem” lub “żyje się tylko raz” nie niosą za sobą ładunku emocjonalnego niezbędnego do przemiany. Niekiedy pomagają nam przywrócić właściwą perspektywę, lecz nie zmieniają niczego na stałe. To dlatego, że nieustannie żyjemy planami, zaślepienie ucieczką od rzeczywistości.

Świadome życie wymaga energii i nie jest czymś ciągłym. To zlepek chwil, w których widzimy, słyszymy i odczuwamy więcej, bo nie jesteśmy skupieni na celu, kolejnym kroku, zaspokojeniu pragnienia. Gdy patrzymy, nie oceniając, nie kategoryzując, nie nazywając, nie myśląc, wtedy widzimy obiekt naszej obserwacji jakim jest naprawdę. Podział obserwator i obserwowany znika. Choć brzmi to banalnie, w tej chwili żyjemy chwilą. Stajemy się jednością ze wszystkim, co nas otacza. Znikają wszelkie troski i zmartwienia. Znika lęk, zapominamy o przyszłości i nie jesteśmy kierowani przeszłością. Nawet śmierć traci znaczenie. To życie, którego niełatwo doświadczyć w dzisiejszym świecie, nieważne, ile pieniędzy wydamy na warsztaty z mindfulness, jakich guru znajdziemy, którzy obiecają nam transcendencję, czy jakie techniki poznamy, by nauczyć się nie umieć. Bo do życia nie trzeba nic umieć. To nie trik, czy lata praktyki, to nie tajniki, których poznanie zagwarantuje nam świadomą przyszłość. To najzwyklejsze odpuszczenie, wyłączenie myśli. Tak proste, a przecież tak trudne.



12.07.2024