Smutek wszedł z nim do pokoju, lecz nie rozlał się na nikogo. Nie mógł, bo człowiek, który go nosił był cichy, wycofany. Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu wynajmowanym przez firmę, która splajtowała dwa razy. Trudno było to nazwać biurem. Trzy nieprzypominające w niczym biurek stoliki o kwadratowych blatach, a przy nich stłoczone, pracujące na własnych laptopach młode twarze studentów, którzy nie dostali się na praktyki w dobrych firmach. Odstawał od nich jak gałąź od drzewa, a jednak połączony był niewidzialną, lecz potężną siłą żenująco niskiego poczucia własnej wartości.
Usiadł na krześle przy stoliku z dwoma stażystami, nie patrząc im w oczy. Mruknął, tym samym witając się w języku zrozumiałym tylko ludziom jego pokroju, wstydliwym introwertykom. Odpowiedział mu stukot palców o klawiaturę i raptowne klikanie bezprzewodową myszką. Wyjął laptop i trzymając łokcie blisko ciała, żeby nikogo nie trącić, położył go na skrawku wolnego blatu. Uniósł ekran, który zaświecił białą linią ładującego się systemu.
Nie chciał tu być, pośród obcych ludzi, z którymi widywał się od poniedziałku do piątku. Tylko czasami miał na tyle dobry dzień, by nie wyjść z pracy bardziej przygnębionym, niż gdy ją zaczynał. Zwykle przychodził w ponurym nastroju, a wychodził z depresją. Jedynie noc przynosiła ulgę, choć zaczynał się zastanawiać, kiedy i ona zmieni się w przymus, konieczność, kolejne zadanie do wykonania.
Ekran wyświetlił tapetę zielonego raju z jasnożółtym piaskiem, miejsca mentalnej ucieczki i odpowiedzi na wszystkie jego problemy. Nigdy nie miał tam dotrzeć. Nie wierzył w to i dlatego lazurowa woda obmywająca pustą plażę pozostawała jedynie w sferze cierpiących, udręczających marzeń. Kliknął w ikonę przeglądarki, ukradkiem spoglądając na dziewczynę i chłopaka siedzących obok. Wydawali się normalni, nie smutni. Jakby ta praca im nie przeszkadzała, a była jedną z wielu czynności, z którymi pogodzili się żyć. Nie rozumiał tego pozornego braku cierpienia. Braku pragnienia czegoś więcej od życia. Nieuchwytnego uczucia, którego nie potrafił nazwać. Przecież tak jak on nie mieli wystarczająco siły, by pokazać środkowy palec, spalić mosty, uwolnić wewnętrzną moc podpowiadającą im, że nie są gorsi, potrafią myśleć za siebie, a inni nie wiedzą lepiej. Ślepota była jedynym słowem, jakie przychodziło mu do głowy. Bielmo przysłaniające pułapkę obietnic, kariery i nieustannego konkurowania ze światem, jak liście zakrywające wnyki. Na pewno też płaczą wieczorami świadomi, że następny dzień będzie taki sam, bo ich osobowość jest zbyt wstydliwa, by wyłonić się zza mętliku myśli i mgły uczuć. Na pewno. Inaczej nie siedzieliby tu, jak on, tocząc niewidoczną dla oka walkę pożerającą niemal wszystkie zasoby ludzkiej energii.
Jego palce zastygły wpisując login i hasło. Znów dostał ataku lęku przeciążającego umysł i usztywniającego ciało. Żyły wypełniły stalowe pręty, a mięśnie zacisnęły się. Otępiały wpatrywał się w ekran logowania do pulpitu firmy, która splajtowała dwa razy. Wyrzucą go, zanim zbankrutuje po raz trzeci. Już nie pamiętał, kiedy efektywnie pracował. Każda czynność pochłaniała mu kilka razy więcej czasu niż innym. Sens i celowość tej pracy była dla niego zagadką, poza pensją, za którą oddawał swoje zesztywniałe ciało i umysł. Bardziej pasowałby do muzeum, jako posąg, żywy, oddychający, bezmyślny. Inteligencja była skrzętnie i głęboko schowana wraz z szacunkiem do siebie. Siedziała tam, śmiejąc się z niego lub czasem na przekór starając się dodać mu siły i odwagi, ale nie wierzył jej. Wiele razy go zawiodła, jakby cała jego mądrość potrafiła rozmawiać wyłącznie z nim, nikim innym.
Wziął długi męczący wdech. Stalowe pręty wygięły się nieznacznie, pozwalając palcom wpisać poufne dane. Przez moment wirtualne kółko ładowania zakręciło się, jak wąż goniący swój ogon, otwierając dostęp do dziewiątego kręgu piekła.
Każdego dnia setki użytkowników oprogramowania firmy, dla której pracował, wypisywało na czacie swoje problemy. On był jedną z osób z Działu Obsługi Klienta odpowiedzialnych za ich uprzejme i bezzwłoczne rozwiązywanie. Każda z uwag, choć większość trywialnych, stawała się cząstką jego wnętrza. Czuł się odpowiedzialny za bolączki innych, jakby to on był przyczyną, twórcą wadliwej aplikacji, a do jego obowiązków należało poczucie winy. Niedziałający software odzwierciedlał jego niedziałającą duszę, która z każdą wiadomością traciła zdolność do samonaprawy. Zazdrościł tamtym ludziom. Oni chociaż mieli z kim dzielić się problemami, nawet jeśli był nimi pracownik Działu Obsługi Klienta.
Kilka razy przyszło mu na myśl, by też coś napisać, podszyć się pod nieistniejącego użytkownika i porozmawiać anonimowo z którymś ze stażystów. Wyobrażał sobie jak opowiada o błędach oprogramowania, których obszerną listę znał na pamięć. Jak wśród technicznych opisów wplata swoje uczucia, frustrację i zmęczenie, krytykując firmę i jej właścicieli. Jak osoba po drugiej stronie przytakuje mu, bo wie, że to prawda. Tak jak on żyje nią co dnia. W pewnym momencie fałszywie przyjacielski język stażysty zaczyna brzmieć autentycznie, pojawiają się w nim skrawki ludzkiej perspektywy, powoli zastępujące wyuczony schemat rozmowy. Nawiązuje się nić porozumienia, relacja, której empatia wynika z podobnych przeżyć. Jest miło, przyjacielsko, nawet jeśli to tylko narzekanie dwóch obcych sobie osób. Potem czat się kończy, a on nie jest już samotny. Smutek zmienia barwę. Teraz ma odcień plaży z jasnożółtym piaskiem i błękitnymi wodami oceanu. Miejsca, do którego nigdy miał nie dotrzeć.