Henry Laluś ma szczęścia od groma

Opowieść pierwsza: Smok


Henry Laluś stał w jednej z dwudziestu komnat swojego nowiutkiego zamku i przeglądał się w lustrze. Miał na sobie lśniącą, srebrną zbroję z wizerunkiem smoka, a u pasa długi miecz z pozłacaną rękojeścią, które przywieziono mu z rana jako podarunek od króla. Prezentował się tak wspaniale, że nie potrafił oderwać od siebie wzroku. Henry od zawsze uważał się za niezwykle przystojnego, lecz teraz był przekonany, że w urodzie i męstwie nie ma sobie równych. Gładko ogolona, prostokątna twarz, długie, lśniące blond włosy i błękitne oczy błyszczały niemal tak jasno, jak zbroja.

Henry od urodzenia dbał o wygląd. Gdy inne dzieci taplały się w błocie, on spędzał długie godziny na kąpielach. Kiedy jego koledzy szli bawić się w rycerzy z patykami zamiast mieczy i garnkami zamiast hełmów, on nakładał na głowę maseczkę z miodu i ziół, i oddawał się chwili relaksu. Gdy został giermkiem i musiał nauczyć się rycerskiego rzemiosła, najczęściej udawał chorego, by nie nabawić się odcisków od treningu walki mieczem czy toporem. Nawet z obowiązku dbania o konie zdołał się wykręcić, znajdując chłopskie dzieci, które radośnie wykonywały za niego brudną pracę. Mimo wszystko w jakiś przedziwny, trochę przypadkowy sposób udało mu się zostać rycerzem. A teraz okrzyknięto go bohaterem całego królestwa i stojąc przed lustrem wspominał chwilę, która odmieniła jego życie.

Było to tydzień temu, kiedy stanął oko w oko z przerażającym smokiem. Od wielu miesięcy nękał on królestwo, wielką paszczą pożerając bydło, a ogniem niszcząc plony. Król i królowa wierzyli, że gdy tylko potwór się naje, odleci i zostawi ich ziemie w spokoju. Jednak smok ani myślał porzucać opływającą w dostatki krainę. Znalazł sobie pieczarę zdolną pomieścić jego olbrzymie, łuskowate cielsko i zadomowił się na dobre. Nikt w królestwie nie wiedział, jak go przepędzić, a że ludzie bali się go, niewielu śmiałków podjęło próbę walki z gadem. Ci, którzy się na to odważyli, zostali połknięci w całości.

Jednak kiedy stwór zniszczył królewski spichlerz, pozbawiając ludność zapasów jedzenia, król wraz z małżonką uznali, że miarka się przebrała. Rozesłali gońców do wszystkich rycerzy w królestwie z rozkazem zgładzenia smoka pod groźbą więzienia i utraty rycerskiego tytułu. Zawiadomienie dotarło również do Henry’ego. Myśl o spędzeniu choćby jednej nocy w brudnym, zimnym i wilgotnym lochu przeraziła go bardziej, niż walka z ziejącym ogniem potworem. Nie wyobrażał sobie ani chwili bez dostępu do lustra, czystej wody, czy miodowej maseczki do włosów. Nie miał wyboru, musiał stawić się na wezwanie króla. Ociągał się z tym bardzo, szukając, jak to miał w zwyczaju, różnych sposobów wykręcenia się z obowiązku. Udawał chorego, niewidomego, sparaliżowanego, obłąkanego, lecz nieważne co robił, rozkaz królewski wciąż go obowiązywał. Słyszał, jak rycerze z całej krainy przybywają, by stawić czoło smokowi, lecz wynik starcia był zawsze ten sam. Walka kończyła się szybko, a gad wracał do jamy najedzony kolejnym śmiałkiem. Niektórzy starali się otruć bestię, jednak smok okazał się odporny na znane ludziom trucizny. Inni tworzyli niewielkie armie, atakując potwora ze wszystkich stron jednocześnie, lecz wystarczył szybki obrót i machnięcie potężnego ogona, by rycerze wirowali w powietrzu, bezradni jak muchy w sieci pająka. Ostatni ze śmiałków spróbował zbudowaną specjalnie do tego celu wielką machiną przetoczyć olbrzymi głaz i zatkać pieczarę, jak kamiennym korkiem, by uwięzić w niej gada na zawsze. Niestety niewidoczna gołym okiem pochyłość terenu sprawiła, że głaz stoczył się w bok i uderzył z impetem w skałę, mijając o kilka metrów wejście do jamy. Wnętrze jaskini popękało od uderzenia, lecz oprócz odrobiny pyłu, który posypał się ze sklepienia, smokowi nic się nie stało. Zaciekawiony hałasem wynurzył łeb z kryjówki, po czym zionął ogniem, niszcząc maszynę i jej konstruktora. Nie został już nikt, by pokonać stwora. Nikt oprócz Henry’ego. By upewnić się, że nie ucieknie, straż królewska odprowadziła go na miejsce potyczki, po czym prędko oddaliła się, nie chcąc zostać przypadkowym posiłkiem smoka.

Henry stanął przed czarnym wejściem do jaskini na trzęsących się nogach. Miał na sobie cienką, lecz czyściuteńką zbroję, płytki hełm, by nie zburzyć fryzury i krótki miecz, którego używał do krojenia chleba. Bał się poruszyć, by nie sprowokować bestii. Nigdy nie widział jej na własne oczy, ale nie czuł się gotowy, by to zmienić. Stał i głowił się jak wybrnąć z sytuacji i nie trafić do brzucha smoka, a tym bardziej do lochu, jednak żaden pomysł nie wydał mu się wart ryzyka. W końcu zdecydował, że krzyknie, by wywabić zwierzę z kryjówki, po czym schowa się za głaz, ten sam, którym jego poprzednik nie trafił w wejście do pieczary. Gdy gad wyjdzie Henry zakradnie się niepostrzeżenie od tyłu i użyje swojego miecza. W tym punkcie jego plan się kończył. Nie wiedział, co nastąpi potem. Może smok odleci, przestraszony niespodziewanym atakiem, a może usiądzie, przygniatając Henry’ego, zanim on zdąży zamachnąć się mieczem. Tak czy inaczej, dla Henry’ego nie było gorszej kary niż królewskie lochy. Myśl o nich dodała mu odwagi, nogi przestały mu drżeć i powoli ruszył w kierunku wejścia do jaskini, wypatrując stwora. Miał nadzieję, że śpi głęboko w pieczarze, najedzony.

Minął wejście i przeszedł kilka kroków, wpatrując się w rozciągającą się przed nim ciemność. Nie wyczuwając obecności gada nabrał powietrza do płuc i krzyknął krótko, lecz głośno. W tym momencie tuż przed nim otworzyło się wielkie, wybudzone ze snu oko. Smok był na wyciągnięcie ręki, ale przez panującą w jaskini ciemność Henry nie dostrzegł go wcześniej. Przerażony wrzasnął ponownie, wyrzucając ręce w powietrze, a wraz z nimi miecz, który poszybował i wbił się w sklepienie pieczary. Henry odwrócił się i popędził, ile sił w nogach, słysząc za sobą powstającego potwora. Biegnąc tak i krzycząc z rękami uniesionymi nad sobą usłyszał coś jeszcze. Głośny huk, jakby góra ożyła i ruszyła wraz ze smokiem za nim. Obrócił się, a to, co zobaczył sprawiło, że natychmiast się zatrzymał. Smok leżał przygnieciony skałami z zawalonego tunelu, a z jednej z nich sterczał miecz. Coś podpowiadało Henry’emu, że to nie jego zasługa, lecz szybko uciszył ten głos. To nic, że gdyby nie poprzednik, który niecelnie potoczył głaz, naruszając tym samym skałę, Henry zapewne spoczywałby teraz w brzuchu smoka. Jego miecz dokończył tego, co zaczął tamten śmiałek i choć efekt był dziełem przypadku, to według Henry’ego smoka zgładził nie kto inny jak on sam. Odetchnął głęboko z ulgą, przeczesał palcami lśniące włosy i ruszył pewnym krokiem ku gadowi. Z nieukrywanym obrzydzeniem wspiął się na niego, uważając, by nie pobrudzić przy tym delikatnych rąk i idealnie przyciętych paznokci. Stojąc na grzbiecie, chwycił oburącz krótki miecz, którym zwykł krajać chleb, zaparł się i uwolnił go z kamiennego uścisku.

Zaalarmowana hałasem straż królewska przybiegła, w momencie, gdy Henry prostował się z mieczem w dłoni, zgiętą nogą oparty o kawałek skały, która przygniotła bestię. Wyglądał bohatersko i tak się czuł. Na widok zgładzonego smoka strażnicy krzyknęli radośnie, wspięli się na niego i unieśli Henry’ego wysoko na rękach, wiwatując i ciesząc się. Pobiegli tak do zamku, z Henrym niesionym w górze, głosząc po drodze dobrą nowinę. Król i królowa przywitali ich ze łzami szczęścia w oczach i wyprawili tego samego wieczoru ucztę dla wszystkich podwładnych. Henry został okrzyknięty bohaterem królestwa, otrzymał tytuł rycerza nadzwyczajnego oraz ziemię z niewielkim zamkiem o dwudziestu komnatach, ze służbą, kucharzem i koniem.

Tak oto rozpoczęła się legenda Henry’ego Lalusia, co szczęścia ma od groma.