Optyka porażki

Co wmawiamy sobie i innym błądząc w świecie pseudo-motywujących haseł.


- Nie udało mi się. Zawiodł*m. Poniosł*m porażkę. Zawalił*m.
- Nic nie szkodzi. Spróbuj ponownie. Na pewno ci się uda. Wierzę w ciebie. Pomogę ci.

Fikcja. W wielu wymiarach. Równie nieobecna w życiu dorosłych, jak i dzieci.

Kultura. Doniosłe słowo, równie wielowymiarowe jak fikcja, jednakże wszechobecne, często mające decydujący wpływ na ludzkie życie.

Myślę, że nie ma na świecie choćby jednego państwa lub miejsca większego od domostwa, zdominowanego przez dowolną kulturę, gdzie porażka jest celebrowana w równym stopniu, a może nawet bardziej, niż sukces. Tak faktycznie celebrowana, naturalnie, ze szczerością i zrozumieniem, na każdym szczeblu hierarchii, w każdym aspekcie życia, niezależnie od wieku, profesji, czy poziomu odpowiedzialności. Gdzie potknięcia spotykają się z pomocną dłonią, z drugą, trzecią i n-tą szansą. Gdzie ludzie nie są wykluczani z powodu swoich ograniczeń, lecz istnieją mechanizmy pomagające im być częścią społeczności lub społeczeństwa. Mechanizmy, czyli osoby, empatyczne, o wysokiej świadomości i tolerancji, o otwartych umysłach i wachlarzu emocji, które rozumieją, akceptują i potrafią dostrzec w innych.

Takie miejsce to marzenie. Utopia, z definicji nieosiągalna. Ciekawe jak zapatrywałby się na nią Walt Disney, który mawiał “If you can dream it, you can do it”? Jego słowa to bardzo doniosły surrealizm, często z powodzeniem przeobrażany w biznesie w realizm. Pomaga stawiać wysoko poprzeczkę i skakać przez nią, zazwyczaj czyimś kosztem (pracowników, przyrody). O tych, co nie przeskoczyli mówi się, że ponieśli porażkę. Podążają za nią zwolnienia, restrukturyzacje, szukanie winnych (byle nie w sobie) i inne procesy mające na celu utrzymać właścicieli właścicielami. W końcu w ich głowach to oni są firmą. To dlatego, że na poziomie jednostki sprawa wygląda dramatycznie. Zamiast życzliwego poklepania po plecach i pomocy dostajemy po głowie od wszystkich, którym łatwiej jest kopać leżącego, niż postarać się go wysłuchać i zrozumieć, dać od siebie coś budującego.

“It’s not whether you get knocked down, it’s whether you get up” mawiał jeden z najznakomitszych trenerów futbolu amerykańskiego, Vince Lombardi.

Choć świat mówi, że kibicuje ludziom, którzy starają się przemienić przegraną w zwycięstwo, jak wodę w wino, to jednak robi coś zgoła innego, dopóki zwycięstwo nie nadejdzie. O tych, co polegli po drodze, stoczyli się bądź utknęli w martwym punkcie na lata, dekady, niekiedy na całe życie nie pisze się artykułów i książek, nie nagrywa filmów, nie mówi o nich w podcastach.

Czy tak wygląda kultura akceptująca porażkę? Puste, ładnie brzmiące obietnice o krótkim okresie ważności, zazwyczaj nierozerwalnie związanym z wytrzymałością portfela. Choć istnieją narzędzia, definicje, schematy i procesy do wychodzenia z porażki, to ich granice nie obejmują sedna “problemu”, czyli człowieka i jego złożonej natury. Niektóre organizacje nazywają siebie uczącymi się, czyli takimi, w których poszukuje się nowych sposobów osiągania celów, rozwiązywania problemów, starając się wyjść poza schematy myślenia, między innymi poprzez naukę na błędach. Na początek warto zauważyć, że każda firma ma swój indywidualny i zazwyczaj niewypowiedziany zakres błędów, na które zezwala. Zakres podyktowany ludzką naturą właścicieli, dyrektorów, kierowników, podparty wyżej wspomnianą poprzeczką. Gdyby miała się ona zachwiać lub, co gorsza, spaść, poleci nie tylko wyimaginowana belka, ale zupełnie realny człowiek, który zbłądził.

Niedawno opublikowano intrygujące badanie zatytułowane “Wyolbrzymione korzyści z porażki”, które poddaje analizie powszechne przeświadczenie, że porażka jest trampoliną sukcesu. Porównano rzeczywisty i prognozowany wskaźnik osiągnięcia sukcesu po doznaniu niepowodzenia i niezależnie, czy chodziło o ponowne przystąpienie do egzaminu adwokackiego lub matury, rzucenie nałogu, czy zmianę nawyków żywieniowych po zawale serca, okazało się, że ludzie mają tendencję do znacznego przeceniania tego, jak często inni odnoszą sukcesy po porażce1. Unikanie negatywnych informacji o sobie, czyli podtrzymanie własnej samooceny, niejednokrotnie jest silniejsze od wyciągania wniosków i podejmowania działań zapobiegających podobnym nieszczęściom w przyszłości.

Co cię nie zabije, to cię wzmocni, chyba że wcześniej zabijesz się sam - swoje marzenia, wiarę, wolę walki, otwartość umysłu, ciało. Myślę, że i tu ma zastosowanie zasada Pareta, choć może i te dwadzieścia procent wzmocnionych przez porażkę jest tak naprawdę świetnymi aktorami ukrywającymi złamaną duszę pod bielutkim uśmiechem depresji. Czas spojrzeć na trudności z innej perspektywy. Nie przez pryzmat przeszłości, twierdząc, że inni jakoś sobie poradzili, mieli gorzej, ale im się udało, więc i nam się powiedzie. Nie przyszłością, mówiąc, że jest się młodym i całe życie przed nami, a wszystko jakoś się ułoży. Jakoś. Zamiast tego czas dojrzeć człowieka, jego granice, których nie potrafi przekroczyć. Pomóc mu, poprowadzić, jeśli jest gotowy. Bo drogi za niego nie przebędziemy, ale możemy go podtrzymać, gdy się potknie. Bez obiecanek, frazesów, czy nieprzemyślanych aforyzmów uogólniających złożoność istnienia. Bez wytykania palcami, komentarzy i plotek zabijających czas i umysł, lecz otwarcie, z miłością. Jak w utopii.



26.07.2024