Slipping Time. Roboczy tytuł opowiadania sci-fi, nad którym pracuję.
Fragment opowiadania:
Pieprzony autobus.
Klęczę na lewym kolanie sznurując prawego buta.
Powinno być mnie stać na samochód. Po tylu latach harówy. Chyba czegoś nie wiem o pieniądzach.
— Kochanie, spóźnisz się! — Słyszę z kuchni, skąd dobiega płacz dziecka.
— Zdążę! — odkrzykuję prostując się i otwieram drzwi wejściowe kluczem.
Wisi wetknięty w dolny zamek. Górny rzadko zamykamy, tylko, gdy wychodzimy razem na spacer, zakupy, czy wyjeżdżamy na wakacje.
Wakacje. Przydałyby się mi… nam. Ostatnim razem pojechaliśmy nad morze, zanim Anita zaszła w ciążę z Marcelem. Mała płacząca kulka, ucząca się mówić pierwsze słówka.
Fragment opowiadania:
Smutek wszedł z nim do pokoju, lecz nie rozlał się na nikogo. Nie mógł, bo człowiek, który go nosił był cichy, wycofany. Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu wynajmowanym przez firmę, która splajtowała dwa razy. Trudno było to nazwać biurem. Trzy nieprzypominające w niczym biurek stoliki o kwadratowych blatach, a przy nich stłoczone, pracujące na własnych laptopach młode twarze studentów, którzy nie dostali się na praktyki w dobrych firmach. Odstawał od nich jak gałąź od drzewa, a jednak połączony był niewidzialną, lecz potężną siłą żenująco niskiego poczucia własnej wartości.
Fragment opowiadania:
Siedział przy niewielkim, okrągłym stoliku, na niewygodnym plastikowym krześle zrobionym dla kogoś znacznie niższego i szczuplejszego. Nieobecnym wzrokiem zagubionej osoby wpatrywał się w nieokreślony punkt przed sobą. W kawiarni zostało jeszcze kilka pustych stolików, a przy tych zajętych siedziały pary, racząc się skromnym śniadaniem i wspaniale pachnącą kawą, z jedną ręką na telefonie, przeglądając wzorcowe życia innych ludzi. Z rana większość osób odwiedzających kawiarnię nie miała czasu się zatrzymać.
Fragment opowiadania:
Pieprzony autobus.
Klęczę na lewym kolanie sznurując prawego buta.
Powinno być mnie stać na samochód. Po tylu latach harówy. Chyba czegoś nie wiem o pieniądzach.
— Kochanie, spóźnisz się! — Słyszę z kuchni, skąd dobiega płacz dziecka.
— Zdążę! — odkrzykuję prostując się i otwieram drzwi wejściowe kluczem.
Wisi wetknięty w dolny zamek. Górny rzadko zamykamy, tylko, gdy wychodzimy razem na spacer, zakupy, czy wyjeżdżamy na wakacje.
Wakacje. Przydałyby się mi… nam. Ostatnim razem pojechaliśmy nad morze, zanim Anita zaszła w ciążę z Marcelem. Mała płacząca kulka, ucząca się mówić pierwsze słówka.